– Czy mogłaby pani powiedzieć, gdzie podczas II Wojny Światowej znajdowały się w Błoniu szpitale oraz jak wyglądała ich praca?

– Szpitale znajdowały się w kilku miejscach, między innymi w Szkole Podstawowej nr 1, która – trzeba pamiętać – była świeżo wybudowana i dopiero co oddana do użytku. Szpital był też w Szkole nr 2, która wówczas mieściła się w budynku obecnej szkoły nr 4. Mieliśmy szpitale w szkółkach parafialnych czy poniatówce, czyli w muzeum, w którym się obecnie znajdujemy. Znaleźliśmy z tego okresu wyryty wiersz na framudze drzwi, który jest dostępny tutaj w przeglądarce. Co jeszcze można powiedzieć? Szpital był także na rogu 3-go Maja, ulicy Warszawskiej i na pierwszym piętrze tej kamienicy, która do dzisiaj istnieje. Był tam szpital RGO czyli Rady Głównej Opiekuńczej, która była zorganizowana przez pana Wiktora Jaworskiego – jego zdjęcie właśnie pojawia się na wystawie. Wcześniej działała jako samopomoc błońska, potem przemianowana przez Niemców na RGO. Rada zajmowała się szpitalami, ale też jej działalność była przykrywką do tego, aby dostarczać pomoc, jedzenie i opatrunki powstańcom, którzy wówczas znajdowali się w Puszczy Kampinoskiej. Warto o nich pamiętać. Pomagano oczywiście ludziom chorym zakaźnie, kobietom w ciąży czy starcom, tak jak już mówiłam.

 

– Za pomaganie chorym zakaźnie można było zostać zabitym?

– Tak oczywiście. Wtedy nie można było sprowadzać takich osób, było pewne że od razu będą przez Niemców zabite, żeby nie rozprzestrzeniać dalej chorób. Aby takim osobom pomóc, potrzebny był transport, często pod osłoną nocy i oczywiście należało bardzo uważać. Kobiety w ciąży też wymagały innego traktowania, była więc zorganizowana jeszcze taka „izba” położnicza.  Był również dom starców. Po eksodusie z Warszawy, kiedy przez Błonie przeszło 30 tys. powstańców, 2 tys. z tych z nich zostało tutaj w Błoniu. Potrzebowali darmowych śniadań, obiadów i kolacji, czym również zajmowało się RGO.

 

– A jak wyglądało ukrywanie powstańców i żydów? Ilu błoniaków się tym zajmowało?

– Ilu to tak naprawdę nie powiem. Opisy są takie, że i koło gospodyń było w to zaangażowane i jacyś młodzi ludzie się tym zajmowali, a także harcerze. Naprawdę był to ogrom ludzi, którzy działali pod szyldem Rady Głównej Opiekuńczej. Niemniej, trudno powiedzieć, ilu ich dokładnie było. Rodzina Deglerów pomagała między innymi jeńcom wojennym, których w szczytowym momencie było 700, przetrzymywanych na terenie fabryki zapałek. Wiemy też, że ludzie często przypadkowi przerzucali przez ogrodzenie pożywienie, nawet jakieś materace, piżamy, pościel, przeróżne rzeczy, które pomagały tym żołnierzom przetrwać w niewoli. Wiemy, że była to między innymi pani Degler, która pisze o tym w swoich wydrukowanych później wspomnieniach, dzisiaj dostępnych w Internecie. Co jeszcze?

A propos tego przetrzymywania. Powiedzieliśmy już, że jeńcy wojenni byli przetrzymywani na terenie fabryki zapałek, która działała długo przed wojną. Powstała w końcu XIX wieku, a od 1925 roku notujemy naprawdę niesamowity rozwój jej działalności. Było tak dzięki rozwojowi kolei i linii kolejowej, która doszła do Błonia, z resztą w latach 30 tu się kończyła. Dzięki temu, że tu się zaczynała i tu kończyła była możliwość zrobienia bocznicy kolejowej do fabryki zapałek. To również umożliwiło Niemcom możliwość przewożenia żydów, więc żydzi też byli gromadzeni na terenie tej fabryki. Byli wywłaszczani ze swoich kamienic, przeważnie znajdujących się na rynku czy na ulicy Warszawskiej i dalej wywożeni, np. do warszawskiego getta. Część ginęła na miejscu. Jaka część? Ciężko powiedzieć. I gdzie te prochy są? Część na pewno na cmentarzu parafialnym. Ale ilu było zabitych? Są takie źródła, które mówią o około 50, a niektóre o 200 osobach.

 

– A mogłaby pani wymienić kilku mieszkańców Błonia, którzy jakoś szczególnie zasłużyli sobie na pamięć?

– Na pewno wspomniana pani Degler. Teraz często patrzymy na tamten czas przez pryzmat tego, co pozostało. Na przykład czytam dużo pana Smolińskiego o tym okresie, to powiem, że pan Smoliński, który zostawił kronikę, a właściwie tekst, który w 1994 roku został pierwszy raz wydany w formie książki, a teraz ostatnio drugi raz. Pani Degler musiała karmić niemieckich żołnierzy, oficerów, dlatego że po prostu do niej przychodzili. Nie miała wyjścia, w innym wypadku pewne zostałaby zabita. Niemniej cały czas pomagała ludziom, w tym jeńcom wojennym z terenu fabryki zapałek. Jej mąż był na froncie, z którego później wrócił. Musiała być w tym okresie bardzo dzielną kobietą.

Właściwie można by wymienić wszystkich: Państwa Kulisiewiczów, pana Grzegorza Nowakowskiego, który był lekarzem i do 1939 roku był w Błoniu burmistrzem, wybranym również na druga kadencję, więc musiał sobie czymś zasłużyć. Poszedł wraz z dwoma innymi żołnierzami na front, walczyć i pomagać polskim żołnierzom. Potem został pojmany przez Niemców i przewieziony do obozu, gdzie zmarł. Wspomniani wyżej Kulisiewiczowie z tego względu, że zwłaszcza jeden z nich związany był z wojskiem jeszcze po wojnie. Dużo udzielali się społecznie, między innymi przy tworzeniu straży, jeszcze wtedy ogniowej nie pożarnej. Do grona zasłużonych błoniaków można zaliczyć też pana Leona Ceglarza, którego pamiątki mamy tutaj w gablotach.

 

– A kim z zawodu była pani Degler?

– Pracowała w fabryce zapałek.

 

– Nie była gospodynią?

– Pewnie można tak powiedzieć, ale w fabryce zapałek pracowała prawdopodobnie na produkcji wraz ze swoim mężem. Można zajrzeć do broszury, która opisuje fabrykę. Był to cały zbiór zabudowań, kompleks z głównym budynkiem, który można zobaczyć na zdjęciach. W późniejszych czasach mamy pięknie pokazane, jak zastąpił go nowy budynek Mery Błonie już po czasach zegarkowych,  w którym produkowano drukarki. Oprócz tego budynku, mieliśmy też kompleks i dyrektorówkę, która przetrwała do dziś i jak sama nazwa wskazuje, mieszkał tam dyrektor fabryki. Na terenie tym mieszkał również pan, który nakręcał zegary. Trzeba pamiętać, że było to ważne dla życia fabryki. Co jeszcze można powiedzieć? Dużo osób tam mieszkało z kadry, która musiała być tam obecna i właśnie Deglerowie, którzy najprawdopodobniej mieli dwóch synów.  

 

– Dziękuję, oraz jeszcze tak na koniec, jak wyglądało harcerstwo? Kto nimi dowodził?

– Harcerstwo w Błoniu właściwie zaczęło się od sześćdziesiątej drużyny żeńskiej, która niestety szybko rozpadła się. Mówi się, że potem harcerstwo było zapoczątkowane przez pana Edwarda Przybysza, jednak trzeba pamiętać, że generalnie zapoczątkowała to ta drużyna żeńska, a on to wskrzesił. Był wtedy nauczycielem w Dwójce, a jak mówiłam Dwójka znajdowała się w Czwórce – to skomplikowane. Wskrzesił harcerstwo w bardzo ważnym momencie, albowiem przed II Wojną Światową. Ogólnie harcerstwo było ważne w całym kraju i u nas też. Smoliński opisuje na przykład próby sabotażu czy akcje rozwieszania flag państwowych, za co oczywiście groziła śmierć. Było też wiele innych akcji. Harcerze mogli pracować przy radiostacjach lub przenosić różnego rodzaju wiadomości, czyli być łącznikami. Udzielali pierwszej pomocy. Było dużo pielęgniarek po kursie pierwszej pomocy, które działały między innymi w tych wspominanych wcześniej szpitalach, w tym w szpitalu na rogu 3-go Maja i ulicy Warszawskiej. Cóż można jeszcze powiedzieć? Właśnie do tych zadań sabotażu, pielęgniarstwa, a nawet strzelania byli uczeni harcerze. W pewnych momentach byli niezastąpieni. Pan Edward Przybysz za swoją działalność został schwytany przez Niemców i przewieziony na Pawiak, gdzie podczas przesłuchań stracił oko, a przy próbie ucieczki zastał zastrzelony. To chyba także możemy znaleźć w opisach Smolińskiego. Żona pana Przybysza, Irena również działała w tych strukturach, trafiła obozu, ale została stamtąd uwolniona.

 

– To wszystko. Dziękuję bardzo za rozmowę.

– Ja również dziękuję.

 

Rozmawiała Kalina Gołębiowska